Wydarzenia na Ukrainie wpłynęły na polską politykę zagraniczną. To fakt. W jej dotychczasowym kształcie splajtowała ona do tego stopnia, że trzeba było przeorientować ją o 180 stopni, co w praktyce oznaczało powrót do polityki zagranicznej Lecha Kaczyńskiego. Nikt nie ma już chyba co do tego wątpliwości. Resety Tuska, Sikorskiego czy Komorowskiego w stosunkach z Rosją nie wychodzą obecnie poza granice trwania w kłamstwie smoleńskim. Bez wątpienia zaprzeczyłby mu sam Putin, gdyby tylko znalazł się odważny zapytać go o katastrofę i jej przebieg. Jego arogancja sięgnęła apogeum. Z tego to powodu na głowach włodarzy naszego państwa, włos się ze strachu zjeżył na myśl o możliwych oskarżeniach Kremla o terroryzm, uprawiany podobno przez Polskę na ukraińskim Majdania lub o wyjawienie przez Kreml starannie wypreparowanych okoliczności zamachu smoleńskiego. Winą za jego zorganizowanie obciążono by usiłujących pozbyć się opozycyjnych elit wybranych członków polskiego rządu, jeszcze za ich żywota rzuconych na pożarcie Polaków i międzynarodowej społeczności i ostatecznie śmietnik historii.
Przy okazji zapytuję siebie, komu mianowicie uwierzy świat, trampkarzom z rządu Tuska i Komorowskiego, czy może naprawdę wielkim i wpływowym moskiewskim graczom ? Pytanie uważam za retoryczne. Jednocześnie zapewniam wszystkich, że gdy uda się już tylko wywołać w Polsce odpowiedni zamęt, powód likwidacji czy tylko częściowego rozbioru państwa polskiego (suwerenność na życzenie rządu polskiego ograniczyliśmy sami), będzie naprawdę wiarygodny i na pewno znajdzie uznanie w oczach mocarstw. Rosjanie już się o to postarają, podobnie jak postarali się o to w przypadku Ukrainy. Rozbiór tego państwa został de facto zaakceptowany przez państwa europejskie bez większego sprzeciwu. Do sprzeciwu nie zaliczam słów fałszywego poparcia (zwłaszcza ze strony Niemiec) i wsparcia, na które Ukraińcy realnie nie mają co liczyć. Szczególne zasługi w rozbiorze Ukrainy mają Niemcy, jak wskazują ostatnie doniesienia, aktywnie wspierające Putina. Ostatnie lata obserwacji polityki tego państwa nie pozostawiają wątpliwości po której stoi ono stronie.
Uwagi te uważam za ważne z punktu widzenia nauki jaka płynie z nich dla Polski. Gdy tylko sytuacja na Wschodzie wymknie się spod kontroli, podzieli ona los Ukrainy. Nie mam co do tego najmniejszych złudzeń.
Dzieje się tak dlatego, że od początku Sikorski z Tuskiem i Komorowskim źle zdefiniowali sojusze. To po pierwsze. Po wtóre, pozycja Polski jako podmiotu prawa międzynarodowego po tzw. katastrofie smoleńskiej, a przede wszystkim tego co wyprawiano w Polsce po jej nastąpieniu, spadła do poziomu republik bananowych. Nigdzie nie będzie liczył się głos państwa niezdolnego do ochrony swoich najwyższych organów i fundamentalnych interesów. Powiem więcej, nikt takiego państwa za sojusznika nie chce i – trzeba odważnie powiedzieć – słusznie. W sytuacjach kryzysowych z jaką mamy obecnie do czynienia na Ukrainie, może mieć to rozstrzygające znaczenia dla bytu takiego państwa. Jako Polakowi jest mi zwyczajnie przykro, że przychodzi mi snuć tego rodzaju analizy wobec własnego kraju.
Pisząc „źle zdefiniowani sojusznicy” mam na myśli sytuację, gdy zostają oni dobrani w oparciu o kryterium strachu. Kryterium to jest tymczasem najgorszym ze wszech miar doradcą. Oczywiście jest w tym pewna logika, pokrętna wprawdzie, ale jednak. Zaprzyjaźnić się ze swoim wrogiem, z kolegą który bije mnie w klasie, lub współwięźniem znęcającym się nade mną w zakładzie karnym, to dla grupy słabych intelektualnie ludzi, może być całkiem obiecująca perspektywa. Tak uczynił polski rząd, śląc uściski i kwiaty do Berlina i Moskwy, budujących wspólnie gazociąg Nord Stream z ominięciem Polski i Ukrainy lub mówiąc wprost, przeciwko Polsce i Ukrainie. Nie było ku temu żadnych ekonomicznych przesłanek. Sprawa od początku miała polityczny wydźwięk, a swoją genezą sięga czasów kanclerza Schrodera, najpewniej już za czasów swojego urzędowania siedzącego w kieszeniach Rosjan, nęcących go perspektywą stołka w radzie nadzorczej Gazpromu, podarowanego zresztą zgodnie z wcześniejszymi obietnicami. Inny przykład nielojalności ze strony Niemiec dotyczy decyzji o budowie Centrum Wypędzonych, ma się rozumieć Niemców przez Polaków i Czechów, a ze strony Rosjan czy to liczne embarga na polskie produkty nakładane pod fikcyjnymi pretekstami, „sprawa katyńska” czy wreszcie zawierane ze swoimi polskimi konfidentami umowy na dostawy do Polski, najdroższego chyba w świecie gazowego surowca. Oczywiście przykłady można mnożyć. Łączy je wspólny mianownik. Otóż kraje te (Niemcy i Rosja) świetnie przeciwko Polsce i Ukrainie współpracowały i dalej to robią, czego ktoś taki jak Sikorski raczej nie pojmie. W każdym razie nie podejrzewam go o to.
Rzecz jest w tym Panie Tusk, że niemożliwa jest harmonijna współpraca pomiędzy Polską a Rosją i Niemcami z powodu wielowiekowych zaszłości. Przybierają one obiektywny charakter, wynikający z kolizji interesów, zwyczajnie niedających się pogodzić. Na drodze do współpracy z tymi krajami nie stoi więc PIS i Kaczyńscy tylko wynikający z rządowej naiwności mit, że można wziąć za sojusznika kogoś, kto wymusił na was zakupu gazu po cenie dwukrotnie wyższej niż cena po której jest on oferowany na innych rynkach. Nie można zaprzyjaźnić się z kimś, kto cię okrada tylko dlatego, że snuje on przed tobą perspektywę, że to ostatni raz. Nie można zaprzyjaźnić się z kimś, kto cię napadał i zabijał twoich bliskich wmawiając ci teraz, żeś sam temu winien. Nawet jeżeli uda się zawrzeć taką przyjaźń, to nie przetrwa ona próby czasu, bo nie ma przed nią żadnej perspektywy… Ostatnie wydarzenia są tego najlepszym dowodem.
To nie jest więc tak, że Polska stoi przed jakimś wyborem sojuszników. W praktyce można ich pozyskiwać z bardzo ograniczonego grona. Niewątpliwie najcenniejsi są Amerykanie z uwagi na swą międzynarodową pozycję oraz realną siłę, co w obecnej sytuacji najważniejsze, siłę militarną. W grę wchodzić może jeszcze Francja (w mojej ocenie nazbyt już słaba na jakiekolwiek zaangażowanie) lub Wielka Brytania. Cennym sojusznikiem, choć tu pewnie zaskoczę, może być Izrael. Jego trudny do przecenienia potencjał intelektualny i wojskowy oraz interesy, także ambicjonalne, można rozsądnie wykorzystać dla budowania pozycji Polski, zwłaszcza wobec Niemiec…
Bardzo ostrożnie należy wypowiadać się i liczyć na pomoc wojskową NATO. Jeżeli z odsieczą istotnie ruszy armia amerykańska lub turecka to pół biedy ale jeżeli „sojusznicy” wystawią do obrony polskich granic, ku rozbawieniu rosyjskich generałów, zorganizowane według męsko-damskiego parytetu armie Holandii, Belgii czy Danii, co najwyżej wpędzą nas w ten sposób w jeszcze większe kłopoty…
A Rosja i Niemcy, kraje przyjęte za „aliantów” przez rząd trampkarzy Tuska ? Na razie ograniczają się do rozprawy z Ukrainą. Na ten czas w naszym kraju ich interesy są wystarczająco sprawnie realizowane przez rząd i prezydenta. Ale czy to wystarczy dla zapobieżenia nadciągającej milowymi krokami katastrofie, tego niewiadomo… Osobiście wątpię. Choć wykorzystali już polski rząd i prezydenta do cna, w przypadku katastrofy smoleńskiej pozbawiając ich wręcz cnoty, jak na dłoni widać teraz, że to im mało. Mam także wątpliwości czy po wyborach i zmianie rządu, będziemy mieli dość czasu na przeorientowanie polityki. Obecnie, uosabiana przez Tuska, Sikorskiego i Komorowskiego, sunie ona po torach, a wraz z nią Polska i zdezorientowani Polacy, wprost w przepaść, poganiana w nią batem przez niemieckich i rosyjskich „aliantów”… Rządowi i Panu Prezydentowi życzę wielu goli i podpowiadam, że trzeba nauczyć się je strzelać do bramki przeciwnika, a nie własnej…