Pamiętam, jeszcze z lat studenckich, kiedy zaczytany w lekturę kodeksów, a zwłaszcza tej ich części odnoszącej się do dowodów, także z opinii biegłych, uważałem że odkrywam w nich całą mądrość ustawodawcy. I do dziś nic by się pewnie w tej kwestii nie zmieniło, gdyby nie zetknięcie z praktyką, która całkowicie przewróciła i pozbawiła sensu naprawdę niegłupie rozwiązania legislacyjne.
Otóż, często bywa tak, że ze względu na zawiłości sprawy, istotnie konieczne jest odwołanie się do wiadomości specjalnych osób kompetentnych z zakresu wiedzy czy to informatycznej, fizycznej czy może chemicznej. Celowo wymieniłem dyscypliny naukowe poddające się empirycznemu oglądowi lub inaczej takie do których można zastosować matematykę. Od razu zaznaczam, że do dziedzin nauki nie zaliczam żadnego z przedmiotów opierających się wyłącznie na „wiedzy” (łącznie z prawem czy nie daj Boże medycyną), pozbawionych narzędzi badawczych czy po prostu przedmiotu badań, zwykle będących w istocie refleksem wyłącznie subiektywnych wyobrażeń bądź wręcz urojeń, jak to ma miejsce na przykład w psychologii (trudno mi pojąć dlaczego miałbym wierzyć mocniej w istnienie psychiki niż w istnienie, dajmy na to Duszy). Piszę o tym, bo chcę zaznaczyć, że z niniejszego wywodu wyłączam nauki obiektywne, przynoszące nie zawsze wiedzę zupełną, nie mniej jednak w poznanym zakresie wiedzę pewną, którą trudno podważyć, zakwestionować. Opinie naukowe podbudowują więc orzeczenie sądu, stanowią jego mocny fundament, nie pozwalający się logicznie wzruszyć w możliwej do przewidzenia przyszłości. Niestety, tego rodzaju opinii jest relatywnie mało.
Prawdziwą plagą sądownictwa stały się opinie wszelkiej maści specjalistów od – jak mawia mój Ojciec – „kurzu na podwórzu”. Na dowód bezwartościowości tych opinii podam przykład, że w swej zawodowej karierze nie trafiłem na „ekspertyzę” psychologiczną, pedagogiczną, psychiatryczną i im podobnym, których wnioskiem byłoby prawdziwie naukowe stwierdzenie mianowicie, że „tego się nie da ustalić”, „nie wiadomo jak jest”, „nie można mieć pewności”. Raz jeden, naprawdę znać mądry człowiek, niestety (!) przedstawiciel nauk ścisłych, napisał w swej opinii, że nie można ustalić przebiegu zdarzenia, bo upłynęło od jego zajścia zbyt dużo czasu, podczas gdy wcześniej nie zabezpieczono właściwie śladów kolizji i uszkodzeń pojazdów, powstałych w jej wyniku. Jednocześnie biegły podsunął sądowi propozycję by ten, dysponując w tym zakresie odpowiednimi środkami, pozwalającymi korzystać z osobowych źródeł informacji, odważniej sięgnął po nie dla poczynienia właściwych ustaleń. Sąd poirytowany – w swoim rozumieniu zapewne – „niezdecydowaniem” czy „bezradnością” biegłego z jego rady nie skorzystał. W przedłożonej opinii, doszukał się zdania z którego pozwoliła się odczytać wina obwinionego, skazał go i dopiero sędzia okręgowy, rozsądnie zmienił wyrok o 180 stopni, nieco szczęśliwie ratując skórę nieboraka. Trzeba powiedzieć, że był to szczególny przypadek, zwykle bowiem nieszczęśnik skazany na podstawie opinii, naukowej, nie inaczej, przed sądem – przepada.
Tak więc trafia nam się opinia psychologiczna czy medyczna z którą nie bardzo wiadomo co zrobić. Jeden czy drugi wypisuje wszystko co mu się wydaje przy okazji demaskując całe to szamaństwo, którego jest aktywnym przedstawicielem. Ale ma to pewne zalety (wadom poświęcę dalszą część wpisu). W przypadku opinii medycznych (względem tego samego przypadku każda inna w zależności od tego kto za nią płaci), uważny Czytelnik może dowiedzieć się jedynie, ile szkód wyrządzają nam naukowe zabobony, znacznie groźniejsze od przesądów naszych Babć czy Dziadków. Fakt, że dzięki naukom technicznym, przestaliśmy żyć w wilgoci, że zaczęliśmy odżywiać się lepiej i różnorodniej, że zaczęliśmy mniej i lżej pracować, dzięki czemu istotnie podniosła się nasza zdrowotność, standard i długość naszego życia, wszelkiej maści uzdrowiciele, zawładnęli do przekonywania nas o skuteczności ich zabiegów. Tylko ciekawe, jak to się ma do doniesień prasowych o 17-stoprocentowej śmiertelności pacjentów, poddanym chirurgicznym operacjom i jak udawało się te kompromitujące statystyki, tak długo ukrywać ?
Moja teoria jest taka (jeżeli ktoś ma inną z przyjemnością wysłucham), że medycyna, na wzór sądownictwa i prokuratury żyje statystyką, którą każdy manipuluje według doraźnych potrzeb. Podejrzewam, że wożą tych biednych ludzi z jednego oddziału na drugi, wszystko w nadziei, że „leczony” skona na innym piętrze za drzwiami innego oddziału. Z chirurgii na ortopedię albo na wewnętrzny z kardiologii też najlepiej na wewnętrzny, bo to takie w sumie użyteczne miejsce w świadomości młodych, wykształconych, z dużych miast, posługujących się kontem na facebook’u, przeznaczone dla moherów, którym przed pożądaną, przy okazji chyba i przez ZUS śmiercią, trzeba zabrać dowód, żeby czasem nie zdążyli zagłosować na tych co to mówią, że ta Unia to może wcale nie najlepsza, że może w tym Smoleńsku to jednak nie wypadek albo wygadują co jeszcze gorszego… np. że temu rządowi czas już naprawdę dobrze się przyjrzeć (może to nazbyt luźne skojarzenia ale tak wyszło)…
My tymczasem przypatrzmy się teraz opinii psychologicznej lub jej podobnym. I tu na początku pragnę skoncentrować się na zaletach. Otóż z takiej opinii można dowiedzieć się całkiem sporo o… staniu umysłu opiniującego. O opiniowanym dowiadujemy się zwykle dużo mniej bądź nic. Na dowód postanowiłem przeprowadzić test, który wypadł dla mnie pozytywnie, potwierdzając moje przypuszczenia co do „wartości” opinii, którą sąd dopuścił z urzędu. Teza dowodowa sformułowana oczywiście tak, że sąd z powodzeniem mógłby opiniowane okoliczności ustalić sam z zasad doświadczenia życiowego i dostępnych dowodów, niemniej jednak powołał biegłych, nie mając pewności czy Adaś Kowalski to na pewno ten Adaś Kowalski co to stoi przed sądem czy może inny Kowalski, a jeżeli nawet Kowalski, to nie wiadomo czy Adam. Na nic tu wszystkie dokumenty i zeznania, trzeba sięgnąć po „specjalistę”. Bo gdyby okazało się nawet, że Adam Kowalski to jednak on, to skąd wiadomo, że gdy mówi „A” to nie chodzi czasem o „C”? Albo gdy mówi „tata” nie chodzi czasem o „mamę”, bo mama może być dziś przecież tatą… Nie ma innego wyjścia, trzeba biegłego. Ten widząc niezdarność sądu, postanawia przejąć inicjatywę. Poczuł się potrzebny i ważny. Dowiadujemy się, że Kowalski to w istocie w swej prawdziwej postaci Kowalska, która dotychczas jeszcze sobie tego nie uświadomiła ale to na pewno niebawem nastąpi. „A” to i owszem „A” ale nie to o którym myślimy, tylko „M” jak molestowanie, koniecznie z dzieciństwa i przez księdza. Do tego, aby nieco podbechtać sąd, biegły robi ukłon w jego kierunku, doceniając jego przenikliwość i oczytanie w portalach internetowych, gdzie wszelkiej maści, jemu podobni specjaliści, radzą jak pozbyć się kaca, po tym gdy człowiek zamienił się w szmatę, jedni w esbeckich donosicieli i konfidentów, inni czy inne w prostytutki… Opinia poraża absurdem. Nikt jednak nie ośmiela się powiedzieć jednego słowa. Wręcz przeciwnie. Zapada cisza, będąca wyrazem względu na powagę instytucji przed którą sprawa się toczy. Normalnie nastąpiłby aplauz i głośno wyrażany podziw. Tu wracam do testu o którym wyżej wspomniałem. Słysząc, że Kowalski upiera się jednak przy tym, że jest Kowalskim, że gdy mówi „A” to nie znaczy, że molestował go w dzieciństwie ksiądz, postanawiam zadawać pytania. Atmosfera na sali gęstnieje. Nie o to przecież chodziło. Powinienem rozumieć, że wszyscy chcą pracować w przyjemnej atmosferze. A tu takie pytania. Normalnie dałoby się mnie oskarżyć o mobbing pracujących ale na razie nie idzie znaleźć paragrafu. Pewnie niebawem coś wymyślą. Czekam z niepokojem. To że kogoś na podstawie tych wszystkich idiotyzmów sąd puści niebawem bez niczego albo wprost na ulicę, nikogo nie interesuje. Poza tym, jeżeli wiemy, że strona i tak polegnie, trawestując słowa jednego z amerykańskich generałów okresu drugiej wojny światowej możemy zapytać, cóż nam zależy i cóż nas kosztuje być dla niej do końca miłym ? Więc wszyscy, poza mną, są mili. Do końca. Do wyroku, który utrzyma się w apelacji, bo któż odważy się dyskutować z TAAAKĄ opinią ?
Teraz chciałbym w paru krótkich zdaniach odnieść się do wad „opiniowania urojonego” (termin ukułem na potrzeby prowadzonego bloga), które drogo kosztują cały wymiar sprawiedliwości oraz wykonujących zawody prawnicze. Można wskazać na spadek prestiżu sądów jako rozstrzygających spory pomiędzy obywatelami, spadek prestiżu prawa, brak zaufania do zawodów prawniczych, wyrażana wszech i wobec przez co bystrzejszych podsądnych naiwność wyrokowania, przekonanie o braku powagi instytucji i dziesiątki innych, których dalszego wymieniania sobie oszczędzę, pozostawiając je Państwa uwagom…
Ktoś może zapytać jednak dlaczego tak jest, czyżby ci ludzie byli rzeczywiście aż tak głupi lub tak naiwni, że nie widzą tego, co gołym okiem dostrzega zupełnie przeciętny śmiertelnik ? Otóż nie. Chodzi o coś zupełnie innego. Przypuszczam, że wiele sędziów doskonale zdaje sobie sprawę z niedoskonałości opiniowania. Postawienie przez sąd biegłemu tezy dowodowej odpowiadającej tezie sentencyjnej pozwala jednak uwolnić się od odpowiedzialności, której wiele osób nie jest zdolnych udźwignąć. Na marginesie wypada przypomnieć, że praca sędziego polega właśnie na noszeniu odpowiedzialności, na codziennym nieograniczonym jej przyjmowaniu za wydawane i podpisywane przez skład sędziowski orzeczenia. Strach jest paralizatorem wszelkiego rozsądku. Nie pozwala skoncentrować się na niczym. Człowiek nim ogarnięty, traci wszelką radość życia, przestaje myśleć logicznie, chyba że za logiczne przyjąć kurczowe chwytanie się wszelkich sposobów uwolnienia od paraliżującego uczucia. To jest chwila w której pojawia się opinia, jako sposób częściowego uwolnienia od strachu. Tymczasem, dobry sędzia to sędzia odważny. Taki, który nie boi się uchwycić sprawy w swoje ręce. W polskim wymiarze sprawiedliwości są tacy sędziowie, głównie w rejonach, zwykle bez szans na jakiś większy awans… I to jest odrobinę optymistyczna konkluzja…
Drugim sposobem uwolnienia od odpowiedzialności i związanego z nią strachu jest permanentne odwoływanie się do orzecznictwa, kopiowanego bez składu i ładu z lex’ów, legalisów i tym podobnych do uzasadnienia wyroku o którym trudno jest często powiedzieć, że jest samodzielny, bo o jakichkolwiek przemyśleniach nawet nie wspominam. Podkreślam, że nie uważam za złe wyrokowanie, nazwijmy to umownie „po linii” orzecznictwa, zwłaszcza Sądu Najwyższego, którego proszę nie utożsamiać z Najmądrzejszym. Sąd powinien znać orzecznictwo i podejmować wyroki, mając na uwadze możliwość ich zmiany w trybie instancji, niemniej jednak, cytowanie samych orzeczeń, proponuję zarezerwować wyłącznie dla stron i ich pełnomocników, a to przez wzgląd na utrwalony w Polsce i ciągle obowiązujący system prawa stanowionego. W przeciwnym razie czas najwyższy przedyskutować celowość uchwalania wszelakiej maści kodeksów i przejść wreszcie na dające się możliwie przewidzieć, wyroki oparte na precedensie…
W Nowym Roku 2013 życzmy sobie wszyscy odwagi w dążeniu do prawdy. Odwagi w demaskowaniu głupoty i kłamstw. Odwagi w mówieniu „nie”, tam gdzie wmawia nam się, że to tak już musi być, nie ma sposobu, nic nie da się zrobić… Ci ludzie i ich rządy, coraz częściej znać krwawe, przeminą tak jak przeminął komunizm o którym pamiętam jak mawiano, że jest nieśmiertelny… Kłamstwo i tchórzostwo przegrają, bo nie da się zbudować podmiotowego państwa, podmiotowej polityki zagranicznej, gospodarki, sądownictwa, administracji na strachu. Ludzie pozbawieni moralnego kręgosłupa odejdą w niepamięć, bo nie mają dość siły by trwać. Obserwuję III Rzeczpospolitą w której dorastałem jako dom w którym wystarczy porządnie trzasnąć drzwiami, żeby się rozleciał… Ciekawi mnie, ile osób zapłacze za zgnilizną jego ścian i podłóg, cieknącym dachem, zdezelowaną instalacją i cuchnącym wychodkiem ?